Komponowanie nie jest proste. Wyobrażenie, że jest noc majowa, śpiewa skowronek, potem siada się do fortepianu, improwizuje piękną kantylenę – jest błędne. Napisanie jakiegoś utworu muzycznego jest najczęściej kwestią wielu, a często bardzo wielu miesięcy ciężkiej, benedyktyńskiej pracy – mówił Tadeusz Baird.
Komponował zawsze w dzień, w absolutnej ciszy, w odosobnieniu. Z fortepianu korzystał sporadycznie, jedynie w celu sprawdzenia określonych współbrzmień, czy też rysunku melodycznego poszczególnych partii. Jego działanie twórcze było trzyetapowe: najpierw w wyobraźni kształtował się i dojrzewał zarys myśli, w drugim etapie powstawało wiele szkiców, w trzecim natomiast sporządzał czystopis partytury:
Bardzo rzadko piszę od początku do końca. [Zostawiam] „białe plamy", których jeszcze nie słyszę. Mozolnie je uzupełniam. Pisanie partytury następuje bardzo późno i trwa stosunkowo bardzo krótko. […] Wyobrażenie sobie całego utworu jest najtrudniejszym etapem komponowania. Złości mnie – bo dla mnie utwór jest już gotów, a muszę go jeszcze zapisać.
We wspomnieniach Aliny Bairdowej zewnętrzny kształt procesu twórczego kompozytora zarysowuje się następująco:
Komponował powoli, pisał wtedy, jak miał już wszystko dokładnie wymyślone. Wtedy tutaj stał przy fortepianie i nie korzystał w zasadzie z fortepianu, bo te wszystkie dźwięki miał już w zasadzie obmyślone, chyba że tam jakiś poszczególny dźwięk i – długo to trwało – ale na stojąco pracował i jednocześnie zapisywał nuty. To była niedobra pozycja [...]. Nawet w Nałęczowie, jak tam kiedyś byliśmy, takie panie bardzo go uwielbiały, starsze panie w pensjonacie. I nawet chciały dla niego „podkraść" z muzeum taki pulpit, żeby nie stał [...]. Bardzo nie lubił zresztą pisania partytury, natomiast samo to wymyślanie, to albo chodził po Saskiej Kępie, po tych uliczkach, gdzie go starsi ludzie zapamiętali, jak wędrował, ale najbardziej lubił nad morzem. Wtedy [...] chodził też dużo i wszystko sobie wymyślał, jeśli chodzi o utwór [...]. A przed samą śmiercią to mówił, że tak wszystko już zna, całą technikę instrumentacji i komponowania, że właściwie to już nie potrzebuje nic wymyślać, tylko siadać i pisać. I już nawet nie potrzeba na stojąco tego robić.
O ile komponowanie było dla Bairda wynikiem natchnienia, niemal fizycznie odczuwalnej potrzeby wypowiedzenia się, o tyle była to jednocześnie praca mozolna i psychicznie wyczerpująca. Świadkiem czasu, w którym powstawały ważne, ostatnie dzieła Tadeusza Bairda był jego uczeń, Jerzy Kornowicz, któremu wówczas kompozytor powiedział, że „z wiekiem pisanie przychodzi mu coraz trudniej".
Kornowicz podkreśla również, że ostatni okres twórczości Bairda zapowiadał w niej jakąś znaczącą przemianę:
Z wielką atencją odnosił się do Jarosława Iwaszkiewicza, bardzo przeżył też jego śmierć [...]. Studiowałem od Wariacji z formie ronda [...] poprzez Canzonę do Głosów z oddali. Więc był to czas, w którym coś zmieniało się w języku Tadeusza Bairda i ta zmiana rodzi pytania, co by było dalej [...]
U podstaw wszelkich, tak plastycznie zarysowanych przez samego kompozytora i jego żonę, elementów i etapów pracy nad utworem muzycznym leżała jednak przede wszystkim inspiracja, pewien pierwotny impuls czy emocja, przekształcająca się skomplikowanymi, nie dającymi się ani w pełni prześledzić, ani uświadomić drogami w finalne dzieło sztuki. O źródłach sztuki – swej własnej i w ogóle – Tadeusz Baird mówił zaś następująco:
Myślę, […] ze źródłem wszelkiej sztuki była, jest i chyba będzie próba uchwycenia życia, utrwalenia przeżyć, myśli, stosunku do życia, stosunku do otaczającego nas świata, Bardzo pięknie na ten temat, bodajże w Fantomach, pisze nasza znakomita pisarka, pani Kuncewiczowa […]. Nie mamy po prostu innego tworzywa do dyspozycji, jak tylko życie, które przynosi nam jakieś przeżycia. I te przeżycia, myśli, ewokują potrzebę ich utrwalenia, potrzebę ich wypowiedzenia, w wierszu, obrazie, partyturze muzycznej.