Okres wojenny spędził Tadeusz w Warszawie. Uczęszczał na lekcje fortepianu do Tadeusza Wituskiego, na zajęcia z teorii muzyki do Kazimierza Sikorskiego, na lekcje kompozycji do Bolesława Woytowicza. Poza tym, z zainteresowaniem słuchał muzyki prezentowanej w różnych miejscach okupowanej Warszawy: w kawiarni artystycznej Woytowicza – w „Domu Sztuki” na Nowym Świecie; w domach prywatnych; na niedzielnych porankach symfonicznych Rady Głównej Opiekuńczej na Okólniku. Występował również na tajnych koncertach kameralnych jako pianista – solista i kameralista. W tym czasie skomponował swe pierwsze miniatury fortepianowe, kompozycje na skrzypce i fortepian oraz pieśni. Żadna z tych kompozycji nie przetrwała wojennej pożogi.
Mając 16 lat, wiosną 1944 roku, uzyskał „małą maturę”, a pod koniec sierpnia został wywieziony do Niemiec. Okoliczności tego zdarzenia wspominał następująco:
Siedzieliśmy wszyscy w piwnicach, bojąc się ślepych kul, bojąc się przede wszystkim Niemców i Ukrainców, ukraińskich essesmanów, którzy chodzili od domu do domu, rewidowali, znęcali się, terroryzowali. Pozostało nam, mieszkańcom Saskiej Kępy, Pragi, Grochowa tylko jedno: nasłuchiwanie tego, co dzieje się po lewej stronie Wisły: strzałów, kanonady, odgłosów walk. W połowie sierpnia 1944 roku rozeszła się wiadomość, że Niemcy przygotowują ewakuację wszystkich mężczyzn z prawobrzeżnej Warszawy. Mężczyzn, a więc wszystkich, którzy ukończyli 16 rok życia. Ja osobiście ukończyłem 16 lat na 4 dni przed wybuchem powstania, a więc byłem już pełnoletni i dorosły. Zbiórka została wyznaczona na Rondzie Waszyngtona i na Francuskiej na Saskiej Kępie i wtedy pomyślałem sobie, że może jest to ostatnia chwila, ostatni czas, żeby jeszcze parę minut spędzić z muzyką. Nie było szyb, jakieś przypadkowo zabłąkane kule rozbiły szereg mebli w mieszkaniu. Usiadłem, nie bojąc się wtedy niczego, nie bojąc się nawet tego, że odgłosy fortepianu mogłyby ściągnąć Niemców czy jakichś volksdeutschów, którzy pełnili służbę porządkową. Zagrałem Etiudę b-moll Szymanowskiego. Był to utwór, który akurat wtedy opanowałem czy kończyłem ćwiczyć. I następnego dnia był obóz na terenie Twierdzy Zakroczymskiej, później w obecnej Pile, gdzie był obóz nazwany „przejściowym obozem dla zagranicznej [...] siły roboczej". Potem podróż trwająca wiele dni, w bydlęcych wagonach, przez całe Niemcy [...]
Początkowo pracował jako robotnik rolny w Emsdetten (Nadrenia Północna-Westfalia), co wspominał następująco:
Przez dłuższy czas, w każdym razie przez wiele tygodni pracowałem wtedy jako robotnik rolny i zostałem przydzielony do obsługi koni. Jedna z chabet, a były to wielkie, ciężkie, fryzyjskie konie przypominające znane w Polsce perszerony, okazała się być morderczynią. Mianowicie na parę dni przed moim przyjściem do tego gospodarstwa wierzgając, kopiąc kopytami zabiła jeńca radzieckiego, który pracował w tym gospodarstwie. Mimo, że był on wieśniakiem, człowiekiem przyzwyczajonym do pracy na roli, ta złośliwa chabeta, która nazywała się zresztą Beta, go zaskoczyła i zabiła. Rozłupała mu czaszkę. I można sobie łatwo wyobrazić, w jakim strachu obsługiwałem przez wiele tygodni te konie. Do tej pory pozostał mi lęk przed końmi, niechęć do koni. Trwało to kilka tygodni i był to właściwie pierwszy etap moich przygód niemieckich przygód, które bynajmniej nie na tym się skończyły. Dla mnie ten etap był o tyle ważny, że dowiedziałem się co ja, co człowiek, jego życie, jego praca są warte w systemie, który hitleryzm stworzył w Europie. Moją jedyną wartością było parę niemieckich banknotów.
Nie chował jednak urazy do rodziny, u której pracował. Wiele lat po wojnie odwiedził ją nawet:
W 1980 roku odbyliśmy podróż do Wesftalii - wspomina Alina Bairdowa. Oczywiście ten główny Niemiec [...] - oficer wysokiej rangi - już wtedy nie żył [...] Oni jak się dowiedzieli o nagrodzie miasta Kolonii z prasy, to napisali list i poszukiwali Tadeusza. Znaleźli go i korespondowali ze sobą. Jak [Tadeusz Baird] miał w Münster wykłady na Uniwersytecie, to pojechaliśmy do tej rodziny w odwiedziny. Oni mieli dosyć duży majątek, to już któreś z dzieci tam gospodarowało [...] Nawiązały się serdeczne stosunki [...] Ale nie bardzo pamiętali [...]. Ciągle mówili, że on miał dobre warunki, bo było pianino i mógł sobie grać, co nie było prawdą, bo jak można grać na pianinie, mając ręce po wyrywaniu buraków, zmarznięte [...]
Następnie Tadeusza Bairda wysłano do pracy przymusowej na granicy niemiecko-holenderskiej przy wzmacnianiu granicznej fortyfikacji obronnej.
Któregoś pięknego dnia ja i dziewięciu moich współtowarzyszy, którzy razem ze mną [...] musieli budować jakieś fortyfikacje, umocnienia przeciwczołgowe, itd., zbuntowaliśmy się. Czuło się wyraźnie i słyszało, że front się zbliżał, że Kanadyjczycy atakują. Mieliśmy nadzieję, że może tym razem, gdyby udało nam się uciec, to front przeszedłby nad nami i dla nas wojna by się skończyła, bylibyśmy wyzwoleni. Rzeczywiście udało nam się w dziesięciu uciec, w momencie kiedy wojska niemieckie się cofały i ukryliśmy się parę kilometrów dalej [...] Niestety, po kolejnych dwu czy trzech dniach, niemiecka żandarmeria wojskowa wyciągnęła nas z jakiejś stodoły – wspominał.
Po nieudanej próbie ucieczki został aresztowany i przez trzy tygodnie przebywał w twierdzy gestapo w Münster. Skazany na bezterminowy pobyt w obozie koncentracyjnym, został przewieziony do obozu w Gladbeck (filii Konzentrationslager Neuengamme). Pobyt w obozie przypłacił ciężką chorobą – gruźlicą kości. Jego stan zdrowia był tak poważny, że Niemcy podczas pospiesznej ewakuacji obozu w 1945 roku, zostawili go wraz z innymi równie chorymi współwięźniami. Jak wspominał kompozytor:
Olbrzymia część więzniów została ewakuowana, tylko zostało nas kilkudziesięciu, których esesmani zostawili, nie zadając sobie nawet trudu zastrzelenia nas. Tak bardzo byli pewni, że nie przeżyjemy [...] Dość na tym, że kilka dni i nocy, my - ludzie ranni, kontuzjowani, chorzy na tyfus i na dezynterię, z odmrożeniami - leżeliśmy bez żadnego jedzenia, kocy, na gołych deskach, w zrujnowanym baraku i zdychaliśmy. Zdychaliśmy po kolei, czekając na naszych wyzwolicieli.
Odnaleziony w beznadziejnym stanie przez Amerykanów, został skierowany do niemieckiego szpitala wojskowego w Zweckel. Tam przeszedł trzykrotną resekcję żeber i był leczony przez pół roku. Po terapii trafił na 13 miesięcy w okolice Emmerich nad Renem do obozu dla przymusowych przesiedleńców. Oczekując powrotu do Polski, rzucił się w wir pracy kulturalno-oświatowej na terenie obozu (w którym przez dwa lata przebywało ok. 2000 Polaków). Zorganizował tam klub, bibliotekę oraz zespół muzyczny. Wraz z nim często i z wielkim powodzeniem koncertował w sąsiednich obozach z brytyjskiej strefy okupacyjnej. W Niemczech osiemnastoletni Tadeusz rozpoczął również pracę jako nauczyciel teoretycznych przedmiotów muzycznych w prowizorycznym konserwatorium dla obcokrajowców w miasteczku Kagel niedaleko Hagen. Występował także jako pianista, grając kompozycje swoje oraz Fryderyka Chopina i Karola Szymanowskiego. Wówczas też dostał pierwsze zamówienie kompozytorskie:
Kiedy rozniosła się w wśród mieszkańców obozu dla dipisów polskich w Emerich nad Renem wiadomość, że mieszka wśród nich młody kompozytor to pewnego dnia odwiedził mnie pewien młody człowiek, który zapytał się, czy nie zechciałbym za godziwe honorarium napisać na jego zamówienie utworu. Byłem szalenie tym podniecony, w końcu pierwsze zamówienie w moim kompozytorskim życiu to nie bagatela. Zgodziłem się, prosząc o szczegóły, i dowiedziałem się, że młody ów pan, wywieziony jak setki tysięcy podobnych jemu do Niemiec na roboty zostawił w Polsce ukochaną, do której niezwykle tęsknił. Pan ten wybierał się niebawem z powrotem do Polski i, jak mi oświadczył, chciałby bardzo ukochanej narzeczonej przywieźć upominek w postaci utworu, który miałby świadczyć o jego niezmiennych uczuciach. I że miało by to najlepiej być tango, a jeszcze najlepiej, gdyby to tango mogło się nazywaćTęsknota. Honorarium miało stanowić kilka kartonów amerykańskich papierosów, które - jak pamiętają ludzie, którzy przeżyli tamte czasy w Niemczech - były obok kawy najlepszą i jedyną niezawodna walutą. Oczywiście zgodziłem się i napisałem tango Tęsknota, nawet tekst napisałem do tego. Tango było – jak się należy – wzruszające, sentymentalne łzawe i pełne uczucia. Niestety, w jakiś czas później, już po powrocie do Polski, dowiedziałem się, że nie odniosłem wtedy sukcesu kompozytorskiego takiego, jakbym sobie życzył. Moje dzieło, moje tango nie odniosło sukcesu u pani, której zostało ofiarowane [...]. Na tym zresztą kariera tego utworu się nie skończyła. Jakież było moje zdumienie kiedy wiele lat później, jadłem kiedyś kolację w hotelu Monopol we Wrocławiu i usłyszałem w wykonaniu tamtejszej restauracyjnej orkiestry moje tango Tęsknota.