Dydaktyczne zacięcie Bairda ujawniło się jeszcze w latach jego młodości, gdy jako nastolatek nauczał muzyki w niemieckim obozie oraz w konserwatorium muzycznym. W tej obozowej rzeczywistości ujawniły się również jego talenty organizatorskie, jak sam o sobie mówił był wówczas „kierownikiem wiejskiej świetlicy”. Ważne też były jego wieloletnie doświadczenia jako opiekuna Koła Młodych przy ZKP, kiedy to występował w roli „wychowawcy” młodych polskich twórców. Zaszczytem dla niego i wielką przyjemnością było również członkostwo w Radzie Honorowej Pro Sinfoniki – Młodzieżowego Ruchu Miłośników Muzyki z Poznania. Pasję organizatorską rozwijał w Polsce już jako dojrzały człowiek, działając przy kolejnych festiwalach muzycznych. Nastąpił również moment, w którym zajął się zinstytucjonalizowanym nauczaniem kompozycji w Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie. Pracę pedagogiczną rozpoczął tam już we wrześniu 1972 roku, jednakże po dwóch miesiącach z niej zrezygnował z powodu braku porozumienia co do warunków zatrudnienia.
Jego uczniem był wówczas m.in. Krzysztof Knittel, który tak wspomina swój kontakt z profesorem:
Natomiast rok po uzyskaniu dyplomu magisterskiego Baird został ponownie zatrudniony na stanowisku profesora kontraktowego z inicjatywy Tadeusza Wrońskiego (ówczesnego rektora). Na stanowisku tym pracował przez trzy lata (od kwietnia 1974 roku do września roku 1977), a 1 listopada 1977 roku Minister Kultury i Sztuki powołał go na stanowisko profesora zwyczajnego. Jego praca skupiała się nie tylko na nauczaniu zasad kompozycji, ale również na dbałości o właściwy profil tego kształcenia i stworzenie szans dla debiutujących absolwentów wyższych uczelni. Wielokrotnie apelował o przychylną atmosferę wokół młodych artystów:
Chciałbym być dobrze zrozumiany: nie jestem za życiem ułatwionym, dla nikogo. Ale młodzi artyści bardziej, niż ktokolwiek inny, potrzebują na początku pomocy, życzliwości, opieki. Życie artystyczne tylko oglądane z zewnątrz, dla widzów telewizyjnych, i dla czytelników popularnych magazynów i popołudniówek, jest czymś łatwym, prostym i przyjemnym. W istocie jest to świat hermetyczny i skomplikowany, rządzący się swoistymi, twardymi prawami. Artystyczne profesje egzaminują ludzi nie tylko z talentów, ale i charakterów. […] przynajmniej na początku trzeba tym młodym kompozytorom, dyrygentom i solistom dać więcej szans niż ich mają obecnie, trzeba im skuteczniej ułatwiać pierwsze niepewne samodzielne kroki. […] Okazji do pływania (lub tonięcia) w głębokiej wodzie i tak im później nie zabraknie.
W jego działaniach przyświecała mu jedna myśl: „[…] dzisiejsza pomoc dla młodych polskich artystów jest naszym obowiązkiem w stosunku do przyszłości polskiej sztuki”.
Kulturotwórcza praca Bairda jako nauczyciela została doceniona przez środowisko akademickie nagrodą Senatu PWSM w Warszawie, uzyskaną w roku 1978. Podstawą do nagrody był m.in. referat Bairda Myśli na temat metodyki wychowania młodych kompozytorów wygłoszony na X Kongresie Association Europenne des Conservatoires i Akademie de Musique.
Tadeusz Baird lubił pracować ze studentami. Traktował ich z szacunkiem, a w relacjach zachowywał stosowny dla profesora dystans. Był przy tym bardzo życzliwy. Jeden z jego uczniów – Paweł Buczyński – tak go wspominał:
[…] ani przez moment nie zauważyłem nigdy, żeby on próbował cokolwiek narzucać. Jeśli ingerował, to w sprawy czysto techniczne, warsztatowe, natomiast szanował to, co każdemu z nas, który się zabiera za pisanie, jest dane. Jest to ten pomysł, który jest dla każdego indywidualny, jedyny i należy go tylko umieć ubrać, ukształtować, nadać mu odpowiednią formę i to była jego rola, z której się wywiązywał znakomicie. Wielokrotnie przywołując własne doświadczenia, zarówno z prób z orkiestrami, jak z koncertów, prób z solistami, mówił, co będzie wygodniejsze do wykonania, w jaki sposób dosadniej można wyrazić to, co ja miałem ochotę wyrazić.
Inny student – Jerzy Kornowicz – podkreślał wielką indywidualność swego profesora:
[…] czułem się miażdżony, malutki przy człowieku, który górował nade mną świadomościowo, życiowo. Mogę powiedzieć, że mimo to – a może właśnie dlatego – doświadczałem wielu gestów opiekuńczych. One nie były wylewne, ale były konkretne. Dużo ciepła dla mojej ignorancji.
Wybór tego a nie innego nauczyciela kompozycji oraz kontakty z nim od początku swych studiów, w 1978 roku, Kornowicz wspomina zaś następująco:
Dlaczego Tadeusz Baird? Dlatego, że dla mnie – wtedy młodego chłopaka – było to nazwisko znane. Jednocześnie muzyka Bairda miała w sobie rodzaj takiej komunikatywności, która wtedy do mnie [...] po prostu docierała. [...] Trudno sobie wyobrazić większe zderzenie. Młody, narwany chłopak, powiedzmy sobie szczerze, w dużej mierze ignorant, i z drugiej strony – erudyta, człowiek o takich przeżyciach, które powodują niekiedy milczenie niż nadmiar opowieści, a jeśli już to pewną doniosłość sformułowań. [...] Pamiętam, że kiedyś zaczęliśmy mówić o Prokofiewie, którego wtedy nie lubiłem, nie znałem [...] wystąpiłem z krytyką Prokofiewa [...]. Zapanowała cisza. Tadeusz Baird powiedział wówczas: „Panie Jerzy, zazdroszczę panu odwagi sądów". Tego rodzaju puent, komentarzy było wiele. Im jestem starszy, tym lepiej zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo dyskretnie były one wypowiadane.
Natomiast metody i tryb pracy dydaktycznej Bairda dzisiejszy prezes Związku Kompozytorów Polskich komentuje tymi słowami:
Tadeusz Baird bardzo starannie podchodził do edukacji i można powiedzieć, że klasycznie [...] - zaczynało się od prac w stylach [...]. Drugi etap to było instrumentowanie własnych prac w stylach [...]. Był bardzo detaliczny, to znaczy ten rys partytur Tadeusza Bairda jest widoczny do tej pory, wszystko jest bardzo dobrze opisane [...] słynne diminuendo all niente, cały szereg sformułowań, które przeszły do [...] anegdot, ale też u niektórych do ich warsztatu, jak u mnie - były taką podstawą, jaką się przejmowało [...]. Lekcje z nim polegały na tym, że on nigdy nie grał partytury, z którą się przychodziło. Kładł nuty na zamkniętym fortepianie (chodzi o pudło rezonansowe, klawiatura była otwarta) i bardziej patrzył na klawiaturę, niż jej używał [...] Bywało i tak, że ani nam – studentom, ani Profesorowi, nie chciało się z jakichś powodów mówić o muzyce - szliśmy wtedy na kawę do "Gamy" [...] Bywał [tam] Wojtek Nowak i Paweł Buczyński.
Niestety, gdy Jerzy Kornowicz był na trzecim roku studiów, Tadeusz Baird nagle zmarł.
To był grom z jasnego nieba [...]. Tadeusz Baird chorował, ale ta choroba nie była powodem jego śmierci [...]. Zaskoczenie, poczucie, że mamy do czynienia z sytuacją tragiczną. Miało się wrażenie, że Tadeusz Baird zaczyna kolejny ważny okres w swoim życiu, że jest bardzo ważny dla nas, jego uczniów, dla Akademii Muzycznej [...], jego oddziaływanie wzrastało [...]. I ten rys tragizmu, jaki jest obecny w [jego] twórczości, jakoś się wypełnił w jego odejściu.
Rzeczywiście, śmierć kompozytora była pewnym zaskoczeniem. O dolegliwościach męża i okolicznościach jego odejścia w następujących słowach opowiada jego żona, Alina Bairdowa:
Chyba było to przewidywalne, ale nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, bo to był tętniak mózgu [...]. Ale objawiło się to już wcześniej w ten sposób, że podczas pobytu w Niemczech on [Baird] zasłabł i z hotelu zabrali go do szpitala [...]. Potem rano, jak się obudził, doszedł do wniosku, że wszystko jest w porządku [...], szybko wrócił do kraju [...] Ale poza tym, to nie było żadnych objawów. Miał początki cukrzycy, brał zastrzyki [...], ale nie chorował tak [poważnie]. Oczywiście po pobycie w Niemczech [w czasie wojny] i gruźlicy kości to musiał być schorowany organizm i serce [...]. Ale przecież nie mógłby w ogóle pływać na przykład (a dwa kilometry pływał), jakby miał chore serce, prawda [...]? Wróciliśmy z Bułgarii i następnego wieczoru byli [u nas] Artyszowie [...]. Zrobiłam jakąś kolację, potem oni pojechali i wszystko było w porządku. Nagle w nocy się źle poczuł [...]. Właściwie to zaraz trzeba by wezwać pogotowie i zabrać go do szpitala, ale przyszła znajoma lekarka, która powiedziała, że to jest odwodnienie [...], trzeba [dać] kroplówkę i przejdzie [...]. Jednak po dwóch dniach to nie przechodziło, nawet po jednej stronie twarzy miał lekki paraliż, to był wylew. Zabrali go do kliniki rządowej [...]. Po badaniach stwierdzili, że trzeba robić operację mózgu, ale nie było możliwości [...], więc zawieźli go na Banacha [...]. Był tam dwa dni i dobrze się czuł [...] Następnego dnia mieli mu robić operację, szykowali [...], miałam przyjść o 9.00 i dowiedzieć się wszystkiego [...]. Przychodzę i okazuje się, że oni w ogóle do mnie nie zadzwonili, a mój mąż już nie żyje [...]. Był zdrowy po tej Bułgarii, przedtem w Ustce też był miesiąc cały [...]. Wszystko było w porządku [...], widocznie ten tętniak pękł [...].
Natomiast w pamięci Jacka Kaspszyka okoliczności śmierci Tadeusza Bairda zapisały się głównie w kontekście przygotowań do inauguracyjnego koncertu "Warszawskiej Jesieni" i listu, który kompozytor mu pozostawił: